środa, 17 sierpnia 2016

"To be born again first you have to die."

Miałam 22 lata, gdy rozpadł się mój pięcioletni związek. Dotychczasowy świat runął i myślałam, że nic gorszego spotkać mnie już nie mogło.  

"Za dużo odpuszczasz." - Zosia miała rację. Zamiast skupić się na sobie i pracy, pielęgnowałam wszystkie negatywne emocje, które siedziały we mnie i nie chciały odpuścić. 
Na trzecim roku rzuciłam germanistykę, gdy Zittau i Jelenia Góra przywoływały zbyt wiele wspomnień. Tłumaczyłam sobie, że skupię się na fotografii, że te studia i tak mi nic nie dadzą. W gruncie rzeczy to prawda, ale faktem jest, że zwyczajnie nie wytrzymałam. Potrzebowałam zmiany. 
We wrześniu '13 uciekłam do Warszawy, spontanicznie. Ostatnie lata w moim życiu to wielka niewiadoma, decyzje są podejmowane z dnia na dzień, a gdy spytasz mnie, gdzie będę za miesiąc, odpowiem: nie mam najmniejszego pojęcia. To wspaniałe i przerażające jednocześnie. Ta wolność...  

XXI wiek, gonimy, sami nie wiedząc, za czym. Mamy tyle możliwości, że ciężko zdecydować, czego tak naprawdę chcemy. 

Gdy spytałam N., czy byłby gotów wyjechać ze mną za granicę i żyć trochę tu, trochę tam, odpowiedział, że nie. Rozstanie było więc kwestią czasu. 

Trzy miesiące w Warszawie uświadomiły mi, że nie ma czego się bać. Że można wszystko, tylko trzeba wiedzieć, czego się chce. Ja nie wiedziałam, odpuszczałam, trwałam w maraźmie lub, jak myślałam, dochodziłam do siebie. Miałam stłuczkę z tirem, w której uświadomiłam sobie, że przestało mi zależeć. Gdy jakimś cudem wyszłam bez najmniejszego zadrapania, byłam rozczarowana. Powinnam, a może raczej chciałam, się roztrzaskać, zakończyć to wszystko, co przecież było takie złe. Na szczęście tak się nie stało, a ja zrobiłam pierwszy krok ku lepszemu: zaczęłam myśleć o podróżach. Zawsze tego chciałam, a nigdy nie miałam odwagi. Byłam wolna, nie miałam nic do stracenia.
I wtedy, przypadkiem, znalazł mnie J. ...